Ariana dla WS | Blogger | X X

wtorek, 23 stycznia 2018

It ends with us - Colleen Hoover

Hej, długo się zbierałam do napisania recenzji książki "It ends with us" i postanowiłam podzielić to na dwie części. Pierwsza będzie tradycyjna, ale druga będzie spojlerem, bo miałam trochę przemyśleń i chciałabym się nimi podzielić ;-) 

Powieści Colleen Hoover zaliczamy do kategorii New Adult. (Taka informacja dla ludzi, którzy nie mieli okazji poznać jej twórczości. PS. Szybko to zmieńcie. ;-)) 

"It ends with us" 




Lily Bloom to młoda kobieta, której historię poznajemy od momentu pogrzebu jej ojca. Ojca, którego nienawidziła i którego śmierć w pewnym sensie sprawiła jej ulgę. Nie może jednak tego okazywać przed swoją matką, która zawsze go broniła i choć powinna - nie chciała od niego odejść. Lily czuła do niej ogromny żal za to i obiecała sobie, że nigdy nie będzie taka jak matka - czyli kobietą krzywdzoną przez własnego męża. Dopiero po śmierci ojca i przeprowadzce matki do Bostonu, zaczynają mieć ze sobą dobry kontakt, taki jaki powinna mieć matka z córką. 

Lily poznaje pewnego mężczyznę w chwili kiedy ten próbuje wyładować złość na krześle. Przyszła na dach, by pomyśleć o pogrzebie ojca oraz o swoim zachowaniu. Zaczynają ze sobą rozmawiać, lecz wkrótce mężczyzna musi jechać do pracy, jest neurochirurgiem i dostał wezwanie, zresztą okazało się, że oczekują czegoś innego od życia. Ona - związku, on - jednorazowej przygody. 
Mimo, że się sobie spodobali, nie zamierzają zmieniać swoich przekonań. Jednak mimo tego, nie będzie to ich ostatnie spotkanie, choć tak właśnie im się wydaję. 

Wkrótce Lily postanawia otworzyć kwiaciarnię. Jest przerażona, że jej nie wyjdzie, ale gdy tylko kupuje lokal, szybko pojawia się kobieta, która chciałaby u niej pracować, a oprócz tego pomaga jej bardzo dużo w remoncie i innych sprawach. Kobiety szybko znajdują wspólny język i stają się najlepszymi przyjaciółkami, aczkolwiek na ich drodze staje ktoś kto może to wszystko zepsuć. 

Jak wiadomo życie nie zawsze bywa usłane różami, choć przez jakiś czas może nam się tak wydawać. Lily ma chłopaka, przyjaciółkę i mamę blisko siebie, oprócz tego spełniła swoje marzenie i otworzyła kwiaciarnie. Wydawać, by się mogło, że lepiej być nie może. 

Kiedyś Lily uratowała chłopaka, z którym chodziła do jednej szkoły,  tym razem on będzie chciał uratować ją. Tylko przed czym? Czy istnieje dla niej jakikolwiek ratunek? 

________________________________________________________________________________

Colleen Hoover po raz kolejny pokazała klasę. Czytałam cztery jej powieści i każda mnie wzruszyła lub zmusiła do pewnych przemyśleń, aczkolwiek jak sama autorka pisze - to jest pierwsza powieść, która miała na celu poruszyć konkretny temat i zmusić do przemyśleń lub zmiany zachowania. Tym tematem była przemoc w związku, coś co jest powszechne i tak często ukrywane. Z początku nie zapowiadało się, że sprawy potoczą się w takim kierunku w jakim się potoczyły. Sięgając po tę książkę, byłam przekonana, że to będzie coś w stylu poprzednich powieści tej autorki. Muszę przyznać, że cała ta książka mnie po prostu zmiażdżyła. Nie zdawałam sobie sprawy ile sprzecznych emocji można czuć czytając książkę. 

Były momenty kiedy miałam ochotę ją po prostu odłożyć i do niej nie wracać, temat jest naprawdę ciężki i miałam już wyrobione zdanie w tej kwestii, aczkolwiek autorka podważyła je parokrotnie. Na końcu po prostu siedziałam osłupiała, nie wiedziałam co mam o niej powiedzieć lub napisać. Każde słowo wydaję się być zbędne, bo jedyne co przychodzi mi na myśl to : musisz ją koniecznie przeczytać. 

Najbardziej denerwującą bohaterką oczywiście była Lily, bo naprawdę były momenty kiedy jej nienawidziłam, lecz ze strony na stronę pojawiał się we mnie pewien podziw dla niej. Nie mogę postawić się w jej sytuacji i nie chcę, ale cały czas zadawałam sobie (jej) pytanie "czemu nikomu nie powiesz?!". Naprawdę momentami jej nienawidziłam. 

Jest to książka, o której chce mi się rozgadać, ale pewnie byłoby to spojlerem. Mam nadzieję, że tutaj tego nie zrobiłam, ale potrzebuję wylać z siebie pewne słowa, więc zapraszam poniżej tych, którzy już ją przeczytali. 

PS. Po skończonej lekturze przeczytajcie notkę od autorki i zapraszam do dyskusji na jej temat. ;-) 





________________________________________________________________________________

UWAGA: SPOJLER.
TREŚCI ZAWARTE NIŻEJ MOGĄ ZEPSUĆ WAM CZYTANIE KSIĄŻKI LUB DO NIEJ ZACHĘCIĆ JESZCZE BARDZIEJ. 


A więc teraz mogę wylać swoje żale. Może to być nieco chaotyczne, ale naprawdę mam wiele przemyśleń. 

 Po książkę sięgnęłam z wielką chęcią i takim nastawieniem "o Boże znowu jakieś cudeńko w stylu 'Losing hope' czy 'November 9'". Jak wielkie było moje rozczarowanie kiedy sytuacja się rozwinęła. Oczywiście nie rozczarowanie w stylu "co za badziewie, odkładam to", tylko rozczarowanie raczej na zasadzie "no tego to się nie spodziewałam". Nie czytałam opinii o tej książce, ale doszły mnie słuchy innych blogerów, że ta książka mnie zniszczy lub że jest trudna. Oczywiście nie przejęłam się tym. Nawet gdybym się przejęła, to nikt by mnie nie zniechęcił do Hoover, skoro nie była to pierwsza jej powieść, którą czytałam. 

Przejdźmy do rzeczy. 

Po przeczytaniu "It ends with us" zdałam sobie sprawę, że nigdy nie podchodziłam do sprawy przemocy w domu, w taki sposób jak autorka, czyli że można być beznadziejnym mężem, ale dobrym ojcem. Uważałam, że skoro mężczyzna podnosi rękę na kobietę, to zwyczajnie przestaje być mężczyzną, a staje się zwykłym śmieciem. Nigdy nie dzieliłam tego na kategorie ojciec/mąż tylko raczej po prostu:  mężczyzna lub go brak. 

Nigdy też nie rozważałam powodów takiego zachowania, a Hoover pokazuje nam, że przyczyny przemocy w małżeństwie są różne, może to być właśnie traumatyczna sytuacja w dzieciństwie, która przekłada się na zachowanie w życiu dorosłym. Nie jestem jednak chyba na tyle wyrozumiała, by stwierdzić, że takie coś da się w jakikolwiek sposób usprawiedliwić. 

Cieszę się, że Hoover nie ciągnęła tego "wracam, nie wracam, kocham go, nienawidzę, to moja wina" zbyt długo, bo naprawdę ten moment był dla mnie denerwujący. Jako kobieta szczęśliwa w małżeństwie, powiem tak: powinna odejść za pierwszym razem i do niego nie wracać. Ciężko jednak jest postawić się w takiej sytuacji, gdy nie ma się z nią styczności w aż takim stopniu. 
Hoover otwiera nam oczy na tę sytuację. Bohaterka sama się zastanawia, dlaczego zawsze myślała, że kobieta powinna odejść, a nikt nigdy nie zastanawiał się dlaczego mężczyźni tak postępują. Fakt, zawsze sama oceniam to tak, że facet to śmieć, a kobieta jest głupia, że tak się daje. Jednak do tego wszystkiego dochodzi też strach, strach o siebie, o dzieci (jeśli takie są), fakt że nie mamy wokół siebie nikogo, kto wyciągnąłby do nas pomocną dłoń, dał bezpieczne schronienie. Oprócz strachu jest też miłość, ona przecież nie wygasa w jeden dzień, w parę sekund. Podejrzewam, że właśnie dlatego kobiety tkwią w takich związkach. Bo kochają, bo się boją lub dlatego, że ich granica wytrzymałości (jak wyjaśniła matka Lily) cały czas się powiększa. Z każdym kolejnym "wypadkiem" ta granica się oddala i w końcu zachodzą zbyt daleko, by mogły wrócić. 

Moje stanowisko w kwestii bicia kobiet jest naprawdę stanowcze, może niektórym wydać się brutalne, ale uważam, że powinni ich albo kastrować albo obcinać ręce, które podnoszą na swoje lub nie swoje kobiety. Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla takiego zachowania. 

U Hoover było ciężko utrzymać mi takie stanowisko i zrobiła to z pewnością celowo, pokazując brutala najpierw jako takiego Pana Idealnego, a w dodatku przedstawiając przemoc w taki sposób, że naprawdę były to wypadki. Dwa razy ją popchnął przez co raz się uderzyła, a drugim razem spadła ze schodów, ok można powiedzieć, że to był wypadek, no ale przecież ją popchnął tak? 

Szczerze? Mimo tego wszystkiego co jej zrobił i tego jakie mam stanowisko w tej sprawie miałam nadzieje, że im się jakoś ułoży, bo autorka nie przedstawiła go jako typowego brutala tylko raczej zagubionego człowieka, który nie panował nad swoim ciałem. Jednak koniec końców można powiedzieć, że był tu happy end i w sumie się cieszę z takiego obrotu sprawy. Chciałabym, aby każda z kobiet, która związała się z potworem, umiała odejść i odnaleźć szczęście. 

Przecież o tym trzeba mówić! I to jak najgłośniej! Nieważne, że zniszczycie im karierę, oni niszczą Wam życie. 

Jak widzicie ta powieść wzbudziła we mnie naprawdę silne emocje. Myślę, że mogłabym rozwodzić się nad tym jeszcze jakiś czas, chociaż wciąż jak widać ciężko ubrać mi myśli w słowa.. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz