Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2008
Ilość stron: 232
Kategoria: thriller/sensacja/kryminał (bardzo mi nie pasuje to, bo bardziej bym powiedziała, że to romans lub powieść obyczajowa z dodatkiem kryminału, ale bardzo małym jak dla mnie)
"Czy ten rudy kot to pies?"
Przyznam szczerze, że tytuł mnie trochę zniechęcał, bo myślałam, że to książka raczej dla dzieci lub książka o kotach czy psach, a wolę poświęcać czas na coś naprawdę dobrego. Niech Was tytuł nie zmyli, to przyjemna powieść.
Niestety, jedyny problem jest taki, że dopiero będąc w połowie książki postanowiłam sprawdzić czy to jest w ogóle jakaś seria i czy czytam część pierwszą jeśli tak. Jak się okazało, jest to część druga z serii "Martwe jezioro".
Nie wiem czy książki są ze sobą mocno powiązane, ale myślę, że na pewno sprawdzę część pierwszą. Czytając "Czy ten rudy kot to pies?" nie odczułam jakoś specjalnie tego, że jestem z czymś w tyle, że powinnam o czymś wiedzieć, więc może jednak nie spaliłam sobie zbyt mocno czytania. ;-)
Miejsce akcji to początkowo Poznań. Młoda para - Beata i Jacek postanawiają zaangażować prywatnego detektywa - ich znajomego Przemka, aby dowiedzieć się czegoś o rodzinie Beaty. Dziewczyna całe czas żyła w przekonaniu, że ma dwoje rodziców, niezbyt ją kochających, ale że są to jej rodzice. Niestety przypadkiem okazało się, że najprawdopodobniej jej rodzice zginęli w wypadku. Nie zna ich imion ani swojego prawdziwego nazwiska, postanawia dowiedzieć się czegoś za pomocą detektywa, lecz sprawa okazuje się być bardzo skomplikowana. Rzecz miała miejsce 30 lat temu i nikt nie zgłosił zaginięcia pary z dzieckiem, zresztą po takim czasie sprawa najprawdopodobniej się przedawniła.
Beata i Jacek mieszkają wraz z jego siostrą - Ulą, która traci pracę z powodu bardzo dla niej wstydliwego. Można powiedzieć, że jest spalona w swoim zawodzie jeśli chodzi o Poznań. Postanawia ochłonąć w zupełnie innym miejscu, nie mówi nic nikomu, jedynie zostawia kartkę w mieszkaniu. Jak się okazuje ma zamiar pojechać do Irlandii. Niestety Ula jest dziewczyną, którą problemy bardzo lubią, spotyka ją mnóstwo dziwnych sytuacji i większość ludzi traktuje ją trochę jak wariatkę. Właśnie takim dziwnym zbiegiem okoliczności zamiast w Irlandii ląduje w małej wiosce Wilkowie i postanawia skorzystać z okazji i wakacje urządzić sobie właśnie tam.
Jako, że Ula jest mistrzynią tarapatów, szybko okazuje się, że i tam również je na siebie sprowadza, jednak zawsze spada na cztery łapy jak kot i przy okazji rozwiązuje zagadkę, która męczy Beatę. Jak to się stało, że pomyliła Irlandię z małą wioską w Polsce? Czemu straciła pracę i co takiego przytrafi jej się w Wilkowie? Odpowiedź znajdziecie w książce i na pewno Was zaskoczy.
Być może Ula znajdzie w końcu normalnego mężczyznę i nie będzie musiała się więcej wstydzić przed rodziną przez swoje czyny? Może wszystko ułoży się jak trzeba, bez dramatów, ale ze szczęśliwym zakończeniem? Czy to prawdopodobne jeśli w grę wchodzi osoba tak zagmatwana i roztrzepana?
____
Ula przypomina mi trochę mnie, każdy kto mnie choć trochę zna, wie że jestem roztrzepana. Zazwyczaj rozwalam wszystko co napotkam na drodze, przytrafiają mi się dziwne rzeczy tak jak naszej bohaterce, chociaż ona zdecydowanie ma bardziej opłakaną sytuację.
Przeczytałam gdzieś, że jest to powieść kryminalna, chociaż ja bym tak tego nie określiła. Jak dla mnie to po prostu obyczajówka, chociaż muszę przyznać, że ciekawa. Zastanawiałam się jak potoczą się losy Uli i Beaty, kim byli rodzice tej drugiej no i skąd w ogóle Ula się wzięła w Wilkowie.
Bardzo szybko i przyjemnie się czytało, takie książki to odpoczynek dla mózgu, przyjemne ale nie każą się nad sobą wiele zastanawiać już po zakończeniu. Chociaż tytuł na pewno jest chwytliwy.
Wiejska mentalność, każdy każdego zna, ale jak widać oprócz wścibstwa trafiają się też ludzie mili i przyzwoici. Podobają mi się te klimaty, mimo że sama nie chciałabym mieszkać w takim miejscu, czytanie o tym jest przyjemne. Dzień jak codzień, nie dzieję się nic szczególnego do czasu pojawienia się zwariowanej dziewczyny, która nawet nie wie skąd się tam wzięła. Stanowcza, walczy o swoje racje i nie jednego wprawia w osłupienie. W dodatku podoba mi się przyjaźń Uli i Beaty, rzadko można trafić na taką relację. Dziewczyny bronią się wzajemnie, a Ula ryzykuje utratą zaufania człowieka, który jej się podoba, a wszystko po to, aby pomóc przyjaciółce w dojściu do prawdy. Taka przyjaźń to skarb, nie wiem tylko czy zdarza się naprawdę, jeśli chodzi o tak wyjątkowe poświęcenia i wytrwałe dążenie do celu, nawet nie swojego, a swojej przyjaciółki.
Ciekawi bohaterowie i fabuła, ciekawe rozwiązanie zagadki, przyjemny styl. Warto sięgnąć po taką powieść, jeśli akurat nie macie nic pod ręką, ale nie jest to coś co koniecznie przeczytać trzeba. Zobaczymy jak będzie z resztą książek Olgi Rudnickiej.
Oceniam na 3,5, ale pamiętajcie, że to ocena kogoś kto uwielbia czytać kryminały,
lubuję się w zbrodniach i zagadkach. Może Wam przypadnie bardziej do gustu, warto spróbować ;-)
P.S. Jeśli Wam się podoba, dajcie znać w komentarzu, żebym wiedziała, że nie idzie to w próżnię ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz